W związku z ostatnią aferą nagrodową PIS coraz częściej pojawiają się sugestie, że wynagrodzenia polityków, zarówno wyższego jak i niższego szczebla, powinny być proporcjonalne do średniego wynagrodzenia brutto. Otóż - jeśli chodzi o zwykłych posłów, senatorów itp. - jest niemal dokładnie na odwrót: ich wynagrodzenie powinno być niezmienne w czasie, a co najwyżej korygowane o inflację. Dlaczego? A dlaczego miałoby rosnąć wraz z realnym wynagrodzeniem? Jeśli od stopy wzrostu wynagrodzeń odejmiemy inflację, to dostaniemy wzrost wynikający z produktywności pracy. Czyli wyższe realne wynagrodzenie wynika tylko ze wzrostu produktywności pracy.
Weźmy firmę prywatną: jeśli przedsiębiorca znajdzie sposób na obniżenie kosztów bez obniżania przychodów, to wzrośnie mu zysk i produktywność. Analogicznie, żeby polityk mógł sprawiedliwie dostawać większą pensję, to powinien być w stanie zwiększyć produktywność państwa, w ten sposób, że obniżyłby na stałe ponoszone koszty bez uszczerbku dla państwa. Podkreśliłem "bez uszczerbku dla państwa", bo nie chodzi przecież o zwykłe cięcie budżetu, ale o wartość dodaną. Jednakże aparat państwowy immanentnie charakteryzuje się biurokracją, która blokuje innowacyjność zarządzania jego strukturami.
Nieco inaczej wygląda sytuacja z ministrami. Oni podejmują istotne decyzje, które mogą poprawić lub pogorszyć budżet państwa. Przykładowo mogą ograniczyć przestępczość gospodarczą, zwiększając dzięki temu wpływy budżetowe. Część z tych wpływów może zostać przeznaczona na zwiększenie wynagrodzenia dla ministrów w wyniku zwiększenia produktywności gospodarki. Tutaj traktuje się państwo jak firmę. Można spojrzeć mniej abstrakcyjnie i potraktować urząd sprawowany przez ministra jako zarządzaną przez niego firmę. Skoro zwiększył "zysk", to rozsądne jest (proporcjonalne) zwiększenie pensji.
Wnioski z tego płyną następujące:
1. Podnoszenie płacy minimalnej, aby wyrównać do wzrostu średniego wynagrodzenia jest błędem, bo na wyższe wynagrodzenie należy sobie zasłużyć. Przedsiębiorcy nie będą skłonni płacić ludziom więcej niż na to zasłużyli. Ekonomia nie znosi próżni i dlatego firmy zaczną podnosić ceny, czyli efektem będzie inflacja. Jeżeli z kolei firma funkcjonuje w wysoko konkurencyjnym środowisku i nie będzie mogła sobie pozwolić na podwyższenie cen, to zacznie szukać oszczędności. Sklepy zaczną zwalniać ludzi i zastąpią ich kasami samoobsługowymi, a w przyszłości robotami. Innym, prostszym sposobem, będzie "wyciskanie pracowników jak cytryny". Skoro bowiem mają zasłużyć sobie na wyższą pensję, to muszą wykonać więcej pracy w danym przedziale czasu. Tak czy inaczej, doprowadzi to do wzrostu bezrobocia.
2. Oznacza to, że płaca minimalna powinna być tylko korygowana o inflację. Oznacza to, że dysproporcja między średnim a minimalnym wynagrodzeniem powinna rosnąć i nie powinno się ich wyrównywać.
3. Dwa powyższe punkty odnoszą się analogicznie do wynagrodzenia szeregowych urzędników państwowych. Ich realne wynagrodzenie powinno być stałe w czasie, bo nie zwiększają oni w żaden sposób produktywności gospodarki.
4. Ministrowie mają mniejszy lub większy wpływ na gospodarkę i zostaje to uwidocznione w budżecie państwa. Jeśli swoimi decyzjami, doprowadzili do tego, że różnica pomiędzy wpływami do budżetu a wydatkami z niego, zwiększyła się, np. o x% to ich wynagrodzenie powinno wzrosnąć także o ok. x%. Ale - uwaga - to działa w dwie strony. Jeśli pogorszyliby budżet o x%, to powinni też stracić x% pensji. Taki mechanizm byłby z jednej strony motywujący do pracy dla ministrów, z drugiej nikt nie miałby pretensji co do wzrostu wynagrodzeń.
Zauważmy, że zaproponowany system premii nie będzie odpowiadać ani wzrostowi PKB, ani wzrostowi wynagrodzeń w gospodarce. Gospodarka może radzić sobie bardzo dobrze, a budżet źle. Minister nie powinien zarabiać więcej tylko dlatego, że "gospodarka kwitnie".
niedziela, 8 kwietnia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz