środa, 28 października 2009

Giełda padnie... i to na wiele lat

Sądzę, że tak właśnie się stanie. Mam na to dwa argumenty: "techniczny" i "fundamentalny". Zacznę od technicznego. Popatrzmy na wykres Dow Jones od 1.04.1929 r. do mniej więcej dziś.



Postrzegam ten wykres w ten sposób, że dopiero co w 2007 nastąpił szczyt i czeka nas dekada obumarcia.

Zwracam uwagę na dwa dołki: po Wielkim Kryzysie pierwszy dołek w 1932 r. oraz drugi w 1974 r. Następnie na dwa szczyty: w 1966 r. oraz w 2007 r. Sprawdziłem odległości indeksu w skali milimetrowej - za pomocą zwykłej linijki - pomiędzy szczytem 1966 a dołkiem 1932. Następnie to samo zrobiłem dla odległości pomiędzy szczytem 2007 a dołkiem 1974. Okazuje się, że obie odległości są identyczne. Na rysunku powyżej oznaczyłem je znakiem x. Być może to zwykły przypadek. Jeśli nie, to można prognozować, że spadki lub trend horyzontalny dopiero przed nami i to na długie lata.

Ta prosta technika pokrywa się z podpowiedzią "analizy fundamentalnej". Cudzysłów bierze się stąd, że to nie typowa AF, bo dokonujemy jedynie pewnej analogii dwóch rynków.

Teraz niektórzy mogą się zdenerwować, bo wkleję cały artykuł ze strony
http://www.psz.pl/tekst-18623/Kryzysy-XX-wieku-Japonska-stracona-dekada-Nieodrobiona-lekcja-Zachodu

Ale artykuł jest świetny, więc mam nadzieję, że autor wybaczy. Najwyżej skasuję.

Kryzysy XX wieku: Japońska stracona dekada. Nieodrobiona lekcja Zachodu

Jakub Broński
23.03.2009.

W latach 80. XX wieku gospodarka Japonii była przez polityków całego świata stawiana za wzór do naśladowania. Trwający od lat 60. „cud gospodarczy”, napędzany głównie poprzez produkcję i eksport, sprawił, że zaczęto wróżyć temu państwu rolę gospodarczego lidera świata. Jednakże rok 1990 przyniósł początek potężnego kryzysu, który wskutek fatalnej polityki rządu trwał przez ponad dekadę.

Przyczyny kryzysu

Główną przyczyną obecnie trwającego kryzysu gospodarczego była nieodpowiedzialna polityka banku centralnego Stanów Zjednoczonych (Fed), który od czasu pęknięcia tzw. „bańki internetowej” w 2001 roku utrzymywał stopy procentowe na nienaturalnie niskim poziomie w celu stymulacji popytu i niedopuszczenia do załamania. Doprowadziło to do bezprecedensowego zadłużenia się amerykańskich obywateli i napompowania jeszcze większej i groźniejszej bańki na rynku nieruchomości oraz powiązanych z nim instrumentów finansowych. Jej wybuch pod koniec zeszłego roku zakończył okres złudnego, niemożliwego do utrzymania, boomu na kredyt. W niezwykle podobny sposób rozpoczął się kryzys japoński.
W 1985 roku w Hotelu Plaza w Nowym Jorku pięć największych potęg gospodarczych świata (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Niemcy, Francja i Japonia) podpisało tzw. Plaza Accord - porozumienie o interwencji na rynkach walutowych celem osłabienia dolara względem innych walut, a zwłaszcza niemieckiej marki i japońskiego jena. Konsekwencją porozumienia oraz wielkich nadwyżek bilansu handlowego Japonii była znaczna aprecjacja jena, która prowadziła do zmniejszenia atrakcyjności japońskiego eksportu, który stanowił najważniejszy składnik tej gospodarki. Zamiast pozwolić, aby struktura gospodarki dostosowała się do nowych warunków, rząd zdecydował się na ekspansywną politykę monetarną – podstawowa stopa procentowa została obcięta o połowę (z 5% na 2,5%). Rezultatem, identycznie jak miało to miejsce 10 lat później w Stanach Zjednoczonych, było napompowanie gigantycznej bańki na rynkach zarówno nieruchomości, jak i akcji. Między 1985 a 1989 główny indeks giełdowy Nikkei niemal się potroił, zaś ceny nieruchomości w najdroższej dzielnicy Tokio osiągnęły niebotyczny poziom 100 milionów jenów (1 milion dolarów) za metr kwadratowy.
Obawiając się o nadmierne napompowanie bańki (co, zważywszy na podane wyżej fakty, z dzisiejszej perspektywy brzmi nieco kuriozalnie) bank centralny zdecydował się na zmianę polityki monetarnej i w 1990 roku podniósł stopę procentową do poziomu 6%. Bańka pękła z wielkim hukiem. Indeks Nikkei ze szczytowego poziomu 40 000 punktów w grudniu 1989 zanotował ponad 60-procentowy spadek osiągając w 1992 roku 15 000 punktów. Podobnie zareagowały ceny nieruchomości, które między 1991 a 1998 rokiem obniżyły się o 80 procent. Gospodarka popadła w wieloletnią stagnację. W przeciągu całych lat 90, realny PKB Japonii niemalże nie wzrósł, zaś bezrobocie wzrosło ponad dwukrotnie do wysokiego jak na ten kraj poziomu 4,7%.

Walka z kryzysem

Postępując zgodnie ze wskazaniami dominującej w drugiej połowie XX wieku szkoły ekonomii, którą zapoczątkował John Maynard Keynes, rząd japoński podejmował wiele działań mających na celu pobudzenie popytu i w konsekwencji przywrócenie gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu. Jak się później okazało, nie tylko nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu, ale dodatkowo przedłużyło i pogłębiło ekonomiczne problemy kraju. Patrząc dzisiaj na prześcigające się w uchwalaniu kolejnych planów ratunkowych i stymulacyjnych zachodnie gospodarki można odnieść wrażenie, że rządzący nimi politycy i doradzający im ekonomiści nie wyciągnęli z japońskich doświadczeń żadnych wniosków.
Pomiędzy 1992 a 1995 rokiem Japonia przeprowadziła sześć rządowych programów pobudzenia gospodarki na łączną kwotę 65,5 biliona jenów (655 miliardów dolarów). Gdy okazało się, że plany te nie przyniosły spodziewanego ożywienia, w 1998 roku rozpoczęto drugą ich serię. W kwietniu i listopadzie ’98, listopadzie ’99 oraz październiku 2000 ogłaszano kolejne pakiety stymulacyjne na kwoty odpowiednio 17, 24, 18 i 11 bilionów jenów. W przeciągu całych lat 90. Japonia wydała na wyciągnięcie swojej gospodarki z recesji astronomiczną kwotę 135 bilionów jenów (1,35 biliona dolarów) i żaden z 10 rządowych programów nie przyniósł rezultatów. Należy dodać, że pakiety stymulacyjne w dużej mierze oparte były na robotach publicznych, które wspierały niezwykle ważną dla gospodarki branżę budowlaną, która odpowiadała za 7,6% krajowego PKB oraz 9,7% zatrudnionych. Wiele firm działających w tej posiadającej silne polityczne wpływy branży było w stanie utrzymać się na rynku wyłącznie dzięki zamówieniom rządowym. Choć argumentowano, iż działania rządu ratują wiele miejsc pracy, na przykładzie Japonii widać, że w ostatecznym rozrachunku i w skali całej gospodarki jest to argumentacja fałszywa, gdyż działania te, powstrzymując niezbędne mechanizmy dostosowawcze, utrwalają nieefektywną strukturę gospodarki, bez zmiany której niemożliwe jest powrócenie na ścieżkę trwałego rozwoju.
Równie nieskuteczne jak polityka wydatków rządowych były działania prowadzone w ramach polityki monetarnej. Po pęknięciu bańki przewartościowanych aktywów, bank centralny Japonii powrócił do ekspansywnej polityki monetarnej ignorując fakt, że właśnie taka polityka doprowadziła na samym początku do powstania całego problemu. W wyniku serii obniżek w latach 1991-1995, podstawowa stopa procentowa spadła do bardzo niskiego poziomu 0,5%. Instrument ten nie przyniósł jednak spodziewanych skutków w postaci łatwo dostępnego kredytu, który miał w założeniach pobudzić gospodarkę. Przyczyną tego faktu była fatalna sytuacja w jakiej znajdowały się japońskie banki. Obciążone wieloma tzw. „złymi długami”, czyli w praktyce niespłacalnymi kredytami, których nieodpowiedzialnie udzieliły w czasach sztucznego boomu, instytucje finansowe korzystały z łatwego dostępu do pieniądza zwiększając swoją płynność a nie akcję kredytową. Należy dodać, że „złe długi” zabezpieczone były aktywami, które po pęknięciu bańki warte były wielokrotnie mniej niż w czasie udzielania kredytu. Co więcej, w złej sytuacji znalazły się również banki, które bezpośrednio inwestowały na giełdzie lub rynku nieruchomości. Receptą rządu Japonii były programy ratunkowe i nacjonalizacja. W 1998 roku powołany do życia został specjalny fundusz ratunkowy, który dysponował 514 miliardami dolarów amerykańskich. Jego zadaniami były pomoc bankom dotkniętym kryzysem, odkupowanie ich akcji, pełna nacjonalizacja lub kontrolowana likwidacja instytucji w najgorszej sytuacji. Działania te nie tylko nie przyniosły pozytywnych rezultatów, ale dodatkowo jeszcze umocniły złą strukturę rynków finansowych i opóźniły ich oczyszczenie, gdyż instytucje, które otrzymały największą pomoc, były dokładnie tymi, które ciągnęły całą gospodarkę w dół. Jedynym sposobem wyjścia z recesji spowodowanej wcześniejszym sztucznym boomem jest oczyszczenie gospodarki ze złych, nieefektywnych inwestycji, które zostały podjęte w wyniku błędnej oceny bańki, jako trwałego rozwoju gospodarki. Jak widzimy, japońska lekcja pozostała nieodrobiona do dzisiaj i niemal wszystkie zachodnie kraje, słuchając porad ekonomistów ślepo wierzących w interwencjonizm państwowy, mnożą niezwykle podobne programy pomocowe dla niekompetentnych instytucji finansowych.

Problem deflacji i pułapki płynności

Z sytuacją japońskich rynków finansowych wiążą się dwa zjawiska, które zdaniem wielu ekonomistów, szczególnie ze szkoły keynesizmu, stanowiły główną przyczynę gospodarczych niepowodzeń tego kraju – deflacja oraz tzw. pułapka płynności. Główne szkoły ekonomii definiują deflację jako ogólny spadek poziomu cen. Co ciekawe, wbrew obiegowej opinii deflacja w tym rozumieniu wcale nie była dominującym zjawiskiem w latach 90. w Japonii. Oprócz krótkich epizodów w 1995 i 1996 roku przez całą niemal dekadę mieliśmy do czynienie ze wzrostem cen. Dopiero w 1999 roku rozpoczął się trwający do roku 2006 okres deflacji. W świetle tego faktu należy zatem wysnuć wniosek, że japońskie problemy ze spadającym poziomem cen były raczej skutkiem poczynionych w latach 90. błędów w postaci nieracjonalnych programów naprawczych, niż czynnikiem, który pogłębił, czy tym bardziej spowodował recesję. Programy te, hamując oczyszczenie się gospodarki ze złych inwestycji, sprawiły, że przez cały czas ciążyły one zarówno na instytucjach, jak i gospodarstwach domowych zwiększając ich potrzebę posiadania zabezpieczenia. Konsekwencją tego była uzasadniona niechęć do konsumpcji i inwestycji oraz podwyższona potrzeba posiadania gotówki, czego efektem była deflacja.
Oprócz problemu spadku poziomu cen, wielu ekonomistów jako przyczynę niemożności wyjścia tego kraju z recesji wskazuje także pułapkę płynności, w której miała znajdować się Japonia. Pułapka płynności jest terminem określającym sytuację, w której, wskutek bardzo dużego zapotrzebowania podmiotów na gotówkę, obniżenie przez bank centralny stopy procentowej do poziomu bliskiego lub nawet równego zeru nie powoduje rozszerzenia akcji kredytowej, inwestycji i w konsekwencji pobudzenia wzrostu gospodarczego. Jak wiemy, sytuacja taka istotnie miała miejsce w przypadku Japonii, gdzie obniżona do 0,5% stopa procentowa nie przyniosła oczekiwanych stymulacyjnych dla gospodarki rezultatów. Jednakże należy podkreślić, że podobnie jak w przypadku postrzegania deflacji, odwrócona została tu przyczyna ze skutkiem. Pułapka płynności jest skutkiem utrzymującej się z powodu interwencji rządowych niedostosowanej struktury gospodarki, czyli recesji, a nie przyczyną jej przedłużania się czy niemożności jej zwalczenia. Co więcej, zwalczanie kryzysu, którego funkcją jest wyeliminowanie złych inwestycji poczynionych podczas boomu, poprzez stosowanie pieniężnej stymulacji, która ten kryzys wywołała, nie wydaje się być rozsądnym działaniem. Jest to po prostu ponowne napompowywanie pękniętej bańki. Politykę taką można by porównać do leczenia porannego kaca piciem alkoholu – na krótka metę przynosi ulgę, w długim okresie jednak trudno o gorszą receptę.

Podsumowanie

Japońska gospodarka w zasadzie po dzień dzisiejszy nie wyszła z recesji. Niewielkie sygnały poprawy, które zaczęły pojawiać się w drugiej połowie obecnej dekady zostały zniwelowane, gdy w 2008 roku rozpoczął się, zapoczątkowany załamaniem na rynku hipotek subprime w Stanach Zjednoczonych, rozwijający się na naszych oczach światowy kryzys gospodarczy. W październiku 2008 roku indeks Nikkei spadł do najniższego od 26 lat poziomu 6994 punktów. Jeśli dokładnie się przyjrzeć, odnaleźć można wiele analogii pomiędzy sytuacją Japonii na początku lat 90. XX wieku, a obecnym położeniem USA i Europy. Wydaje się, że nie potrzeba wielkiej wiedzy ekonomicznej, aby popatrzeć na drogę, którą wtedy obrano i stwierdzić, że tym razem należy spróbować czegoś innego. Jednakże, z trudnych do zrozumienia powodów, rządzący nami politycy ignorują doświadczenia płynące z przeszłości i pełni wiary w moc interwencjonizmu państwowego aplikują zachodnim gospodarkom niemal identyczne recepty, jakie pogrążyły Japonię. Czy tym razem to nas czeka „stracona dekada”?

..........................................

Czy dzisiejsze USA to Japonia lat 90-tych? Analogia ekonomiczna jest bardzo przekonywająca. A więc Nikkei 225 od początku lat 50-tych XX w. do dziś przedstawia się następująco:



Od szczytu z 1990 r. do dziś indeks spadł o 70%. Bessa, zamiast przybrać konkretną postać masakry, rozlała się na lata na skutek nawarstwiającego się, zbyt drastycznego interwencjonizmu państwowego.

sobota, 24 października 2009

Czy warto wchodzić w fundusze akcji?

Postaram się dowieść, że nie warto wchodzić w typowe agresywne fundusze inwestycyjne. Typowe agresywne, a więc takie, w których inwestuje się głównie w akcje spółek WIG.

Zanim omówię swoje wyniki, przytoczę dane, jakie zamieścił rok temu Zbigniew Papiński w artykule "Czy fundusze nie radzą sobie z bessą?" na Notowany.pl : http://notowany.pl/artykul/4468/czy-fundusze-nie-radza-sobie-z-bessa . Nawiasem mówiąc autor prowadzi znanego bloga App Funds.

"Dane dotyczą ostatnich 3 lat czyli okresu od 7 października 2005 do 7 października 2008. Taki okres wygląda na w miarę wiarygodny test efektywności zarządzania pieniędzmi, ponieważ obejmuje zarówno hossę jak i bessę. Oto lista:"

Legg Mason Akcji +34,1%
ING FIZ Akcji +17,5%
Idea Akcji +16,3% (dane z 8.10)
Skarbiec +16,1%
Arka Akcji +14,5%
CU Polskich Akcji +7,6%
Allianz Akcji +6,1%
WIG +4,5%
Unikorona +3,3%
AIG Akcji +3,2%
PZU Krakowiak +2,4%
Millenium Akcji – 0,5%
ING FIO Akcji -3,6%
SEB3 Akcji – 6,1% (dane z 8.10)
DWS Akcji – 8,7% (dane z 8.10)
WIG20 -9,7%
PKO/CS Akcji -15,6%
Pioneer Akcji Polskich -16,6%

A jednak wyniki testu sporo zmieniają się, gdy weźmiemy pod uwagę dłuższy okres inwestowania (choć odzwierciedlają umiejętności zarządzania kapitałem). Porównałem stopy zwrotu w okresie od 01.01.2004 do 22.10.2009, a więc prawie 5 lat i 10 miesięcy.

Arka Akcji +126%
Legg Mason Akcji +108,3%
Unikorona +106%
ING FIZ Akcji +105%
WIG +93%
IDEA AKCJI +72%
Allianz Akcji +58,6% (Od 2.02.04)
WIG20 +53%
ING FIO Akcji +50%
PZU KRAKOWIAK +49,2%
DWS Akcji +42,16%
Millenium Akcji +39,8%
Pioneer Akcji Polskich +22,8%
PKO/CS Akcji +12,8%

Widać od razu jak silnie straty zmieniają się w zyski, gdy uwzględnimy dłuższy okres.

Średnia arytmetyczna stóp zwrotu z funduszy wynosi 66%. W porównaniu z WIG20 wydaje się, że w ogólności fundusze pokonują rynek. Jednak na tle szerokiego rynku WIG już jest bardzo słabo, skoro WIG uzyskał 93% i znalazł się na piątym miejscu.

Jednak "oczywizmem" są opłaty za zarządzanie oraz za kupno (a nierzadko nawet umorzenie) jednostek funduszy (a może powinniśmy to nazwać zmniejszeniem bezrobocia wśród doradców? Zaraz się przekonamy, że jest to działalność charytatywna). Jeśli za x zapiszemy kwotę początkowego kapitału, a za r średnią roczną stopę zwrotu to po pierwszym roku dostajemy:

x+rx = x(1+r)

Po drugim roku będzie to już x(1+r)^2.

Indukując, po n lat mamy x(1+r)^n.

Czyli efektywna stopa zwrotu wynosi:

(x(1+r)^n - x)/x = (1+r)^n - 1.

Dla Arki wynosi ona 1,26.

Uwzględnijmy coroczne koszty za zarządzanie. Powiedzmy nawet, że rocznie płacimy zarządzającym 3% od włożonych aktywów.

x+rx - 0,03(x+rx)=x(1+r)(1-0,03)

Po drugim roku będzie to już:

x(1+r)^2(1-0,03)^2.

Indukując, po n lat mamy:

x(1+r)^n(1-0,03)^n.

Wtedy nasza rzeczywista efektywna stopa zwrotu nie uwzględniająca podatku od zysków kapitałowych wyniesie:

(x(1+r)^n(1-0,03)^n-x)/x = (1+r)^n(1-0,03)^n - 1.

Po 6 latach taka Arka przynosi efektywną stopę zwrotu równą 0,883. Oznacza to, że zamiast zarabiać 126%, zarabiamy jedynie 88,3%, a więc prawie 40% zysku Arka sobie zabiera. Jeśli uwzględnić prowizje maklerskie, najlepszy fundusz osiąga taką samą stopę zwrotu co WIG, który w tym okresie zyskał 93%.

Stworzenie we własnym zakresie funduszu indeksowego WIG jest trudne, lecz WIG20 jest już proste i nie wymaga dużych kosztów ani poświęcenia czasu. Wystarczy wybrać kilka największych spółek (w oparciu o kapitalizację, do czego nie potrzeba szczególnych umiejętności. W stooq.pl można wyświetlić akcje względem kapitalizacji).

Czy to się opłaca? Popatrzmy na fundusze wyżej. Jedynie pierwsze 4 indeksy pokonują WIG20. Czyli po ING FIZ Akcji, który efektywnie zarabia 70% wszystko odpada. Taka IDEA daje ledwo 43%, sporo niżej niż WIG20.

Tak więc większość funduszy jest nieopłacalnych, choć znajdą się tu takie, które pokonują przynajmniej WIG20.

Ale zróbmy całkowicie mechaniczny eksperyment. Weźmy kilka pierwszych największych spółek i porównajmy ich stopy zwrotu z funduszami w tym samym okresie co wcześniej. I tak:

CEZ Odpada, bo nie był notowany w WIG20 od początku 2004 r.
PEKAO +60%
PKOBP Odpada, bo nie był notowany w WIG20 od początku 2004 r.
TPSA +17%
PGN Odpada, bo nie był notowany w WIG20 od początku 2004 r.
KGHM +264,3% (!)
PKN ORLEN +24,8%
BZWBK +126% (!)
BRE +210,6% (!)
GETIN +448,5% (!!!)

Ponieważ nasz eksperyment jest całkowicie mechaniczny, nie zastanawiamy się nad ważeniem poszczególnych spółek (kto bowiem w rzeczywistości wziąłby po równo z resztą TPSA). Zatem wyciągamy średnią arytmetyczną z tych stóp zwrotu. W ten sposób nasza stopa zwrotu po niecałych 6-ciu latach wynosi:

164,4%.

Wniosek? Nie warto dawać się skubać funduszom, bo bez żadnej wiedzy, niemal bezmyślnie, uzyskaliśmy stopę zwrotu wyższą od najlepszego funduszu akcyjnego o 76%! Prowizji tu nie uwzględniłem, ale w porównaniu z kosztami funduszy, nie mają dużego znaczenia. Pokonaliśmy zupełnie bez wysiłku najtęższe głowy, ekonometryków, analityków technicznych i fundamentalnych, doradców inwestycyjnych, maklerów, którzy muszą posiadać dużą wiedzę z finansów, prawa gospodarczego i finansowego.

Dlaczego więc w ogóle zadaję pytanie: czy warto inwestować w fundusze? Dlatego że towarzystwa funduszy mogą być również nietypowe w tym sensie, że pozwalają łatwo zainwestować w akcje i inne aktywa zagraniczne oraz surowce; "włożyć" je wszystkie do jednego worka, co znacznie zmniejsza koszty jednostkowe. Fundusze możemy więc wykorzystać w celu dywersyfikacji ryzyka. O dywersyfikacji będę niedługo pisał - poświęcę czas modelowi Markowitza i CAPM.

Na koniec warto zadać pytanie: czy w takim razie rynek jest efektywny, skoro ci najlepsi nie potrafią pokonać najprostszej strategii w postaci "kup i trzymaj"? Odpowiedź okazuje się niejednoznaczna. Z jednej strony można powiedzieć, że niektóre fundusze pokonały WIG20, choć nie sforsowały WIG-u. Z drugiej strony WIG20 wygrał, gdy uznaliśmy największą (kapitalizacyjnie) część indeksu i zwyczajnie wyciągnęliśmy średnią arytmetyczną stóp zwrotu z tego indeksu (wagi były sobie równe, nie ważyliśmy średniej udziałem w całkowitej kapitalizacji). Wynika z tego, że istotną rolę odgrywa to w jaki sposób generujemy benchmark, czyli punkt odniesienia do naszych zysków.

I na jeszcze drugi koniec dodam tylko, że własne zarządzanie akcjami ma dodatkową zaletę. W takim funduszowym worku zarządzający nie troszczą się o nasz konkretny portfel akcyjny i jedynie dążą do statystycznego maksymalizowania zysku. Zarządzając samemu możemy aktywniej podejmować decyzje dokupywać czy sprzedawać. I nikomu za to nie płacimy, choć trzeba wtedy więcej poświęcić swojego czasu.