W dzisiejszym programie 6. Dzień Tygodnia w Radiu Zet posłanka PO, I. Leszczyna na pytanie co by zrobiła, by obniżyć inflację, odpowiedziała, że "natychmiast trzeba zrobić wszystko by euro z Krajowego Planu Odbudowy popłynęło szerokim strumieniem do Polski, wtedy wzmocnimy złotego". R. Winnicki wtrącił, że więcej pieniądza na rynku to jest większa inflacja. Leszczyna natychmiast zripostowała: "Nie ma pan racji, nie mówimy o pieniądzu konsumpcyjnym, tylko o pieniądzu, który zainwestujemy".
Fundusz Odbudowy (uzyskany z KPO) nie jest pustym rozdawnictwem, a celowanymi dotacjami (ponad 100 mld zł) i pożyczkami (ponad 50 mld zł) (źródło). Są to pieniądze, które wprost działają na podaż dóbr i usług, a dopiero pośrednio na popyt.
Przypomnijmy, że ogólna cena może być zapisana w postaci prostego wzoru:
gdzie:
P - średnioważony poziom cen,
M - podaż pieniądza,
V - szybkość obiegu pieniądza,
Q - ilość dóbr i usług (realny PKB).
Zasadą zdrowej gospodarki jest, aby M i Q rosły w tym samym tempie. Z V już jest więcej kontrowersji, choć klasycznie pozostaje stałe. Zastanówmy się, co się stanie, gdy gospodarka dostanie zastrzyk pieniędzy z KPO/FO. Z pewnością rośnie M, ale i rośnie Q. Nie wiemy jednak, czy M rośnie silniej od Q, czy na odwrót, a może wzrosną w równym stopniu. Jeżeli M rośnie silniej, to Winnicki ma rację, a jeżeli Q rośnie silniej, to Leszczyna ma rację. Powiedzmy, że za Q wstawimy ilość sprzedawanej energii/surowców. Energię można samemu produkować albo kupić. Z tego co wiem, to środki mają iść m.in. na większą produkcję "zielonej energii". Ale przecież zbudowanie infrastruktury energetycznej nie odbędzie się w ciągu pół roku. Np. wg OKO.Press Litwa dostała już KPO ponad rok temu, a jej inflacja wynosi dziś 22,5% (źródło). Inaczej wygląda sytuacja krajów, które inwestowały wiele lat wcześniej i już są samowystarczalne energetycznie. Przykładem jest Francja, która dzięki elektrowniom atomowym, ma "zaledwie" 6% inflacji.
Aby obniżyć inflację, pieniądze z FO musiałyby zostać przeznaczone na obniżanie cen energii i surowców. UE zamiast wymyślać socjalistyczne podatki od nadwyżkowych zysków, powinna natychmiast dostosować pierwotne cele funduszy do bieżących warunków (no chyba że rzeczywiście mamy do czynienia z oligopolami, które wykorzystują swoją pozycję - wtedy faktycznie trzeba regulować). Można by np. zapłacić producentom i dystrybutorom energii, aby nie podnosiły cen, bo w tym momencie efektywniej jest wydać te pieniądze w ten sposób. Skoro nie możemy tanio produkować, to powinniśmy tanio kupować. Kogo dziś w Polsce obchodzi zielona energia, jeśli mamy problemy kosztowo-podażowe z tą nieodnawialną?
Jeszcze jedna uwaga co do tej propozycji Leszczyny. Stwierdza ona w tym samym zdaniu, że chodzi o zwiększenie kursu złotego do euro. Wyższy kurs złotego rzeczywiście obniża inflację, bo ceny importowanych towarów w euro by spadły. I obecnie historycznie wysoki kurs euro i kurs dolara do złotego przyspiesza inflację. Ale jak się ma to do twierdzenia, że pieniądze mają być przeznaczone na inwestycje? W ogóle myślenie tego rodzaju przypomina leczenie skutków choroby zamiast przyczyny: spadek wartości waluty nie jest spowodowany czynnikami technicznymi czy jakimiś ograniczeniami gotówkowymi, że należy walucie pomóc, a rynkowymi, tzn. kapitał ucieka; nie chce tu inwestować. Popatrzmy znowu na Litwę - ich walutą jest euro, a jednak nie pomogło to w utrzymaniu niskiej inflacji (aczkolwiek nie pomaga im też zerowa stopa procentowa...).
Na tytułowe pytanie odpowiedziałbym, że prawdopodobnie obniżyłby, ponieważ te dotacje koncentrują się na zwiększaniu strony podażowej, a nie popytowej, tak że kapitał pracuje, a nie jest konsumowany. Jednak przykład krajów, które już dostały pieniądze wskazuje, że nie stałoby się to szybko i nie wiadomo w jakim stopniu. Dlatego taką strategię PO należy traktować w ramach propagandy.